Szukaj na tym blogu

środa, 25 marca 2020

43. Gdy przychodzi koniec... "Czarny mag. Ostania walka" R. E. Carter

"To już jest koniec..."

Hola hola, dopiero zaczynamy!

Pamiętacie jak jakiś czas temu opowiadałam Wam o trzeciej części cyklu "Czarny mag" od Rachel E. Carter?

Jeśli nie, śmiało zajrzyjcie.

Bo dzisiaj pochylimy się nad tomem, który wieńczy tą serię. Tomem, którego byłam tak samo ciekawa, co się go bałam.

Oto dzisiejsza premiera od wydawnictwa Uroboros.


A mowa o: "Czarny mag. Ostatnia Walka"










~ * * * ~


Od razu uprzedzam osoby, które nie znają jeszcze całości serii.
Czytacie na własną odpowiedzialność!

Oczywiście nie będę opowiadać fabuły, nie mniej...


Akcja zaczyna się właściwie w tym samym miejscu, gdzie skończyła się w części poprzedniej, czyli "czary mag. Kandydatka".


I tu muszę szczerze powiedzieć, pierwsze kilkadziesiąt, no do około 100 stron niestety, ale bardzo mi się dłużyło.

Bynajmniej nie chodzi o to, że jest źle napisana, bo Małgorzata Fabianowska jako tłumacz zrobiła naprawdę dobrą robotę i sam tekst jest pełen emocji.

Emocji głównej bohaterki, które wręcz oplątują czytelnika niczym macki ośmiornicy.
Naprawdę.
Rozdarcie i to w jakim stanie jest Ryiah, autorka i tłumaczka oddały w taki sposób, że aż samemu się to zaczyna odczuwać.

I nie do końca jest to dobre 😉 dlatego też ja się tego bałam. Niestety, jestem osobą, która bardzo wczuwa się w bohaterów i niezmiernie trudno było mi znosić to, co działo się na początku.

Ale!

Jak to potem rusza z kopyta! Jak nie zacznie pędzić! Jak nie porwie czytelnika ze sobą!

No bez szalupy ratunkowej nie podchodź, bo nurt wartkiej akcji porwie i nie wypuści.

Serio.
Sprawdzone info.

Rachel E. Carter nie bierze jeńców. Nie ma, że boli. Musi boleć. I boleć będzie srogo, oj srogo.

I to nie jedną, nie dwie osoby.

I nie tylko mowa tu o bólu fizycznym (bo przecież wiadomo, że z fizycznym człowiek sobie umie całkiem dobrze poradzić. Psychiczny za to, uuuu... to inna para kaloszy).


Zgodzę się z tym, co powiedzieli u siebie w filmie Czytacz z Czytaczową: nie spotkałam jeszcze serii dla młodzieży, w której para zakochanych przechodziłaby to, co przechodzą Ryiah i Darren.


Czy t wszystko skończy się dla nich i Jeraru pomyślnie?

A, to już zobaczcie sami!

Ja polecam, cały cykl jest naprawdę dobrze przemyślaną i skonstruowaną opowieścią, a "Ostatnia walka" w mojej opinii godnie tą serię zamyka.








A może już macie i tą część za sobą?
Koniecznie podzielcie się ze mną swoimi odczuciami, jestem mega ciekawa!


Do zobaczenia!



środa, 11 marca 2020

42. Powrót do Wrocławia, czyli "Płacz" Marty Kisiel

Jeśli ktoś przeczytał mój post o ulubionych polskich autorkach, to wie, że Marta Kisiel jest w tej grupie już od jakiegoś czasu.

Dlatego (w sumie już kolejny raz) gdy dowiedziałam się, że wydaje coś nowego, nie wahałam się ani chwili.

I dziś przychodzę do Was z recenzją książki, która z pewnością ucieszy fanów sióstr Stern i znanych z "Nomen omen" mojr.

A mowa o "Płacz", który dzisiaj, 11.03 ma swoją premierę, nakładem wydawnictwa Uroboros.







~ * * * ~


Z tego co wiem, choć chronologicznie "Nomen Omen" było wydane pierwsze, podawane jest jako drugi tom cyklu wrocławskiego.
Jako pierwszy podawane jest "Toń", no a nasza dzisiejsza gwiazda, "Płacz", trzeci.

Nie dziwi zatem, że o ile "Toń" z "Nomen omen" nie było jakoś mocno powiązane (jedynie postaciami sióstr Bolesnych), tak w "Płacz" mamy bezpośrednią kontynuację wydarzeń z tomu pierwszego.


Dlatego jeśli ktoś czytał "Toń" już dawno, mała rada, warto sobie odświeżyć.

Wierzcie mi.


Osobiście moje serce całkowicie i niezaprzeczalnie należy do cyklu Dożywocie.

Jednak w cyklu wrocławskim jest coś, co przyciąga. Jest w nim oczywiście ten cudowny humor i klimat Marty Kisiel, są świetne, żywe postaci i niebanalna treść.

Ale jest on też o wiele cięższy, przynajmniej w moim odczuciu.

Nie mniej, "Płacz" to jego godne zakończenie.

Jest w tej książce tytułowy płacz, jest strach, suspens, dreszcz, ale i śmiech, trochę słodyczy...
No calutka gama mnóstwa emocji!

I ta piękna klamra, którą autorka spięła całą historię!

Plus, spodziewajcie się też nie jednego plot twistu!
Tak tylko ostrzegam.

Powiem Wam, że trudno mi coś więcej powiedzieć, bo chcę uniknąć jakichkolwiek spoilerów, bo to jest największa przyjemność. Samemu odkrywać, co autorka dla czytelnika przygotowała.










Podsumowując, dla osób lubiących Martę Kisiel, oraz dla tych, którzy lubią ogólnie dobrą książkę w klimacie fantasy, "Płacz" to taka trochę "pozycja obowiązkowa".

Choć ja szczerze polecam właściwie każdemu. Mi było bardzo miło znów spotkać kobiety z rodziny Stern i siostry Bolesne.



A może już ktoś z Was nabył i przeczytał?

Dajcie koniecznie znać, jakie są Wasze odczucia!


Do zobaczenia!





środa, 26 lutego 2020

41."Żółte ślepia" Marcina Mortki

I powiedzcie mi, gdzie te czas tak leci?

Zdecydowanie mija za szybko, nie sądzicie?
Dlatego dziś chcę w Słownym Świecie zabrać Was w małą podróż w czasie.


No dobra, może nie taką znowu małą, bo cofniemy się o ponad 1000 lat, ale...

To co, gotowi?



Dziś opowiem Wam o "Żółtych ślepiach" Marcina Mortki.








~ * * * ~


Książka ma swoją premierę dzisiaj, wydana przez Uroboros.


Powiem Wam, że właściwie jak tylko zobaczyłam zapowiedź tej książki to już wiedziałam, że będę chciała ją przeczytać (podobnie będzie z dwiema marcowymi premierami Uroborosa).


Ostatnimi czasy bardzo wsiąkłam w słowiańskie klimaty (choć celtyckie i nordyckie też nadal bardzo lubię!).

I właśnie dlatego zdecydowałam się sięgną po najnowszą pozycję od Marcina Mortki.

Autor przenosi nas na tereny państwa Polan na kilka lat po przyjęciu chrześcijaństwa. Mamy Medvida, zwanego też Kudłaczem, któremu towarzyszymy podczas pewnej misji.

Poza nim poznajemy bardzo interesującą wiedźmę oraz całe spektrum stworzeń ze słowiańskich wierzeń.

Czy misja Medvida się powiedzie?

Gdzie zaprowadzi go droga, którą wyruszy?

A tego dowiecie się już z książki!






~

Mnie osobiście książka wciągnęła właściwie już od pierwszych stron.
To bynajmniej nie jest słodka bajeczka.

Język autora jest bardzo przyjemny i plastyczny, co pozwala niesamowicie wczuć się w atmosferę danych zdarzeń.

Co do samych postaci, tu też jest dobrze! 
Już sam Medvid to postać co najmniej ciekawa, zwłaszcza po ostatnich zdaniach. Osobiście bardzo polubiłam wspomnianą wcześniej wiedźmę Gosławę.


Czy są to postacie żywe? Mimo nieco baśniowego tonu powieści wydaje mi się, że tak.

Dodatkowo bardzo podobało mi się, jak autor pokazał tamte realia i to, jak wyglądały relacje między ludźmi. 

Dla mnie ta książka była niezwykle przyjemną odskocznią od teraźniejszości, zarówno przez swoją ciekawą fabułę, ale też dzięki niesamowitemu humorowi (głównie Gosławy).

Jedynym, co mi w niej zazgrzytało to pewien wątek, który ciągnie się przez całą powieść, by skończyć się cóż, tak jak można się było spodziewać.

Nie mniej, "Żółte ślepia" jako całość oceniam naprawdę dobrze. Jest to książka naprawdę przyjemnie i udanie napisana, z akcją, która nie pozwala się oderwać.


Sądzę, że polubią się z nią szczególnie osoby siedzące w klimatach słowiańskich, choć wydaje mi się, że nie tylko.


Macie tą pozycję w planach? A może jak ja, jesteście już po przeczytaniu?


Dajcie znać w komentarzu!














sobota, 25 stycznia 2020

40. "Instytut" - K. C. Archer

Szkoła.

Jestem pewna, że znajdzie się duża grupa osób, którym będzie się to kiepsko kojarzyć.

Literatura zaś, szczególnie fantasy i young adult pokazują nam liczne placówki, które wydają się niesamowite!


Chyba nikomu nie muszę mówić o Hogwarcie, Uniwersytecie Łysogórskim, Akademii od R. Carter, czy wielu wielu innych.

29.01.2020 do tej puli zostanie dołożona jeszcze jedna placówka.

Jaka?

Posłuchajcie o "Instytucie" K. C. Archer.









~ * * * ~


Już nie raz mówiłam, że nie przeszkadza mi w książce użycie znanego schematu, o ile jest to zrobione w ciekawy sposób.

Kojarzycie te amerykańskie filmy akcji? Czy choćby superbohaterskie?



No właśnie.

W moim odczuciu "Instytut" to właśnie tego typu historia. Ona daje mnóstwo frajdy.
To się przyjemne czyta, sporo się dzieje. Sam tytułowy instytut jest też naprawdę ciekawą koncepcją, a choć nie nową, to faktycznie ujętą w całkiem świeży sposób.

I oczywiście, intryga. Bez niej nie mogłoby się obyć!

Jedyne, co mi osobiście zgrzytało, to bohaterowie.
Niby byli ok, ale czegoś mi w nich brakowało, choć za niewątpliwy plus należy wziąć to, że rzeczywiście w trakcie książki się zmieniają. Zwłaszcza Teddy, główna bohaterka.


Sądzę, że "Instytut" bez problemu znajdzie swoich fanów, bo to książka z jednej strony nie wymagająca, ale z drugiej z wciągającą i dość ciekawie napisaną fabułą.
No i, przynajmniej mi, niemal natychmiast nasuwa skojarzenia z X-menami przez wątki sił paranormalnych i ich związku z genetyką, więc myślę że ludzie lubiący te klimaty miło spędzą przy tej książce czas.

Jednak w zupełności rozumiem też osoby, które po prostu nie kupią wylewającej się ze stron amerykańskości. Bo ona się faktycznie wylewa.

Nie mniej, ja chętnie po kontynuację (o ile takowa będzie) sięgnę, bo mimo wszystko ciekawi mnie, jak ta historia potoczy się dalej.




I jak? Zaciekawieni na tyle, by udać się w podróż do Instytutu?


Dajcie koniecznie znać!

Do zobaczenia!



czwartek, 28 listopada 2019

39. Sic itur ad astra... czyli Róża powraca!

Hej!

Oj kochani! Z jaką dobrocią do Was dzisiaj przychodzę!

Chyba zgodzicie się ze mną, że najgorsze dla czytelnika jest długie czekanie na kolejną część cyklu, który się polubiło.

A pamiętacie jak bardzo podobała mi się "Sub Rosa", prawda?
Oraz, że skończyła się tak a nie inaczej.


Dlatego byłam przeszczęśliwa, że kontynuację mogłam przeczytać całkiem szybko!

Jestem też szalenie dumna, że znalazłam się w gronie patronów tej książki!


Zapraszam więc na przedpremierową recenzję "Ad Astry" Anny Jurewicz!







~ *** ~

Powiem Wam jedno: to nie jest nudna książka.

Jeśli po pierwszej części macie duże oczekiwania wobec kontynuacji, to śmiem twierdzić, że spokojnie zostaną one zaspokojone.

Nie znajdziecie tam grama zbędnych opisów, niewykorzystanej przestrzeni, czy jakichkolwiek dłużyzn.

Od samego początku, od pierwszych kartek słowa utkane przez autorkę zaczynają nas oplatać, a nim się obejrzymy, będziemy już cali spętani.

Niczym włosami Róży. Przypadek?
Nie sądzę.

A ta pajęczyna fabuły nie wypuści was już do samiutkiego końca, więc nie ma nawet co walczyć.
Szkoda sił.

W moim odczuciu "Ad Astra" jest napisana z nawet większym polotem niż "Sub Rosa" (a jej przecież niczego nie brakowało!).

Wyobraźcie sobie taką mega wielką i wypasioną kolejkę górską. Taką wiecie, z gigantycznym wzniesieniami i spadkami, zakrętami o niebotycznych kątach i tak dalej. Oraz siebie w wagoniku, który ma ruszyć.

Tak.

To właśnie się będzie działo z Waszymi emocjami, zapewniam.

Będziecie przeżywać wszystko razem z bohaterami, z którymi już po pierwszej części tak bardzo się zżyliśmy.
Tylko uprzedzam.

Zarezerwujcie sobie czas, żeby nie mieć wyrzutów, jak nie odrobicie pracy domowej/nie przygotujecie się na zajęcia/nie ugotujecie obiadu/wstawić dowolny obowiązek, bo będziecie czytać!

Wiem co mówię.

Jednak warto, oj jak warto!


Wstrzymywanie oddechu czy hiperwentylacja to norma.


~ *** ~


Podsumowując, każdy kto przeczytał "Sub Rosę" niech się dowie, że choć "Ad Astra" będzie miała swoją premierę 6 stycznia, to już teraz właśnie tu można zamówić swój egzemplarz.

A kto nie czytał niech też słucha, bo można zamówić obie części!

To najlepsze Róże na prezent z dowolnej okazji!

Ja serdecznie i z całego serca polecam!


niedziela, 24 listopada 2019

38. Mała rzecz o debiutach - "Jeszcze jedno marzenie"

Cześć!

Jak może pamiętacie czy to z bloga , czy z Instagrama Słownego świata, już zdarzało mi się recenzować debiuty.  Również osób, które znam (choćby Sub Rosa).

Debiuty mają to do siebie, że są tak cudowną niewiadomą. No i kto bardziej potrzebuje naszego (czytelników) wsparcia niż początkujący autorzy?

Dlatego choć troszkę z tym zwlekałam, po naszym małym spotkaniu na Krakowskich Targach Książki postanowiłam sięgnąć po debiut Magdy Zeist, którą możecie kojarzyć jako Maobmaze.

A oto kilka słów ode mnie o "Jeszcze jednym marzeniu".








~ * * * ~

Fabuła wydaje się prosta. Para młodych ludzi żyje spokojnie, wydaje się, że mają wszytko, czego im trzeba.
No prawie.

Gdy zdrowie jednego z nich raptownie się pogarsza, Gaja i Igor zostają zmuszeni do przemodelowania dotychczasowego postępowania i myślenia.


Wydaje się sztampowe, prawda?

Właśnie. Wydaje się. Bo im bardziej się wczytujemy, im dalej w tą historię brniemy, tym więcej ważnych rzeczy w niej dostrzegamy.
Magda w pozornie prostej i przyjemnej powieści zawarła cały pęczek istotnych tematów.

Począwszy od relacji z drugim człowiekiem, przyjaźni, związków i rodziny, przez adopcję zwierząt ze schroniska, spełnianie marzeń, życie pełnią życia, po kwestię dawstwa organów.

Trafiło to do mnie tym mocniej, że sama zmagam się z wadą serca, wrodzoną. Nie jest ona duża, więc nie mam aż takich problemów jak główny bohater, nie mniej bardzo mu współczułam.


Co prawda od strony technicznej nie jest idealnie, czuć, że jest to pierwsza książka Magdy. Jednak wiecie co?
Zupełnie mi to nie przeszkadzało.

Owszem, czasem przewracałam oczami na pewne dialogi czy zachowanie bohaterów, jednak nie zmienia to faktu, że historia wciąga. Chce się wiedzieć, co będzie dalej z Gają, Igorem i resztą bohaterów.

A już zakończenie to sztos!
Takie zagranie na nosie czytelnikom jest na jak największy plus!


Podsumowując:
Magda - serdecznie gratuluję wydania i trzymam kciuki, żeby (o ile dalej będziesz chciała pisać) to nie była ostatnia książka i by z każdą kolejną było lepiej!

Samo "Jeszcze jedno marzenie" mogę polecić. To miła, wciągająca historia, która pozwoli nam na chwilę oderwać się od naszej rzeczywistości i być może na kilka rzeczy spojrzeć w inny sposób.




Może już też czytaliście debiut Magdy?
Jeśli tak, to koniecznie znać co sądzicie!


A jeśli chcecie być ze mną na bieżąco, wpadajcie na Instagram Słownego świata!


Do zobaczenia!

czwartek, 14 listopada 2019

37. Harda Horda znowu w akcji, czyli nowości od Marty Kisiel i Martyny Raduchowskiej

Oh, Serafin! Aleś Ty opóźniona!

Bo ten post miał się pokazać już wiele, wiele dni temu. Miał.
No ale się nadarzyły targi... a potem wyjazd...
I tak to poszło.
Jednak do rzeczy!

~ * * * ~

Obie książki, o których dzisiaj chcę Wam opowiedzieć, miały swoją premierę 30.10, nakładem wydawnictwa Uroboros.




>>> "Fałszywy Pieśniarz" - Martyna Raduchowska:







Kiedy po przeczytaniu zamknęłam tą książkę, nim jeszcze podzieliłam się na stories pierwszymi wrażeniami, poczułam coś, co jest moim zdaniem najlepszym uczuciem po skończeniu danej historii.


Satysfakcję.
I radość.
O tak, dużo radości.
Bo wiecie. Są autorki i autorzy, przy których wiemy, że zakończą książkę przynajmniej na poziomie "OK". Którzy wiemy, że swoich postaci ostatecznie nie skrzywdzą.
Cóż, Martyna Raduchowska niestety, albo stety do nich nie należy, więc ja przez 99,5% książki drżałam o życie bohaterów.
W "Fałszywym" mamy mnóstwo płot twistów, emocjonalnie przygotujcie się na ekstremalny rollercoaster. A to wszystko podane w pięknej językowo formie!
Czytelnikowi emocje Idy są bardzo dokładnie przekazane, i uwaga, mocno się udzielają!
Ida, choć bynajmniej nie jest postacią idealną, to wzbudza sympatię. Od samego początku była kreowania bardzo realistycznie, miała swoje humory, bywała egoistyczna. Dzięki temu jest bliższa czytelnikowi, który z łatwością może się z nią utożsamić. Podobnie rzecz ma się i z innymi bohaterami (eh ten Kruchy i jego skrywane sekrety!).
Polecam!





Co przyniosło pozostałe 0,5%? A to dowiedzcie się sami!


Jest dużo mrocznej i poważniej niż w poprzednich częściach, widać zmiany w bohaterach, a szczególnie właśnie w Idzie


Ja pozostaje pod ogromnym wrażeniem i "Fałszywego Pieśniarza" i całej serii. 






>>> "Małe Licho anioł z kamienia" - Marta Kisiel:








W dniu, kiedy dostałam swój egzemplarz, potrzebowałam jakiś 5-6h by ją...
Nie, nie przeczytać.
Pochłonąć, tak na jednym wdechu!
Powiem więcej: mój tata też czytał z przyjemnością!
Są znani nam bohaterowie (Liszko moje najcudniejsze!), są przygody, jest magia! 
I język, którym autorka nas hipnotyzuje i wciąga do swojego niesamowitego świata!
W jednej z rozmów porównałam czytanie "Małego Licha" do otulenia się ciepłym, mięciutkim kocykiem w zimowy wieczór!
O, doprawdy, Alleluja!
Osobiście serdecznie polecam!
I bardzo czekam na kolejną książkę aurieki, która już jest zapowiedziana na wiosnę 2020! 




Teoretycznie, tak jak i "Małe Licho i tajemnica Niebożątka" jest to pozycja nieco bardziej kierowana do młodszego odbiorcy. Jednak jak widać na załączonym obrazku, również dorosły może się przy niej doskonale bawić, a co więcej, wyciągnąć dla siebie jakąś lekcję.


Mamy tu wszystko, za co kochamy Martę Kisiel.



I nadal to podtrzymuje!
Jeśli zatem szukacie książki o przyjemnym języku, zimowej, świątecznej, ale z magią oraz przekazem: Marta Kisiel będzie idealna!




~ * * * ~

Dajcie koniecznie znać, czy którąś z tych książek macie już przeczytaną!


Ściskam Was mocno i do zobaczenia!